- Ashurii! Złapałaś już coś?! Okropnie jestem głodny!
- Sam sobie coś znajdź, obiboku. Zrób użytek z tych swoich 'mocy'.
- Mówiłem ci już, używam ich tylko do samoobrony! Garh! - Walnąłem pyskiem o ziemię.
Słońce mocno przygrzewało i nie miałem ochoty, by zrobić cokolwiek. No, ale kiedy kiszki marsza grają, nie
można być na to obojętnym. W końcu wygramoliłem się spod cienia wysokiej sosny i wyruszyłem głębiej w las.
Nie szedłem długo, kiedy usłyszałem szelest w krzakach.
- Ashurii?
Podszedłem bliżej i... Nikogo tam nie było. Chociaż nie, znalazłem tam odciski łap. Zapach ich właściciela
wydawał mi się wyjątkowo znany, ale też nie byłem pewien kto to mógł być. Więc wyruszyłem ich tropem.
Przeszedłem większą część lasu, Lawendowe Pola, a nawet do miejsca, którego sam nie znałem. Dopiero kiedy
dochodził zmrok, zorientowałem się, że jestem daleko od polany naszej watahy. No, może raczej grupki, bo
wnioskując po ilości wilków w tej 'watasze'... No... Jest nas tylko dwóch. Wracając - znalazłem się na dziwnej
polanie. Ostatnie promienie słońca opatulały wielki kamień, znajdujący się na jej środku. Trawa w tym miejscu
była wyjątkowo gęsta, znacznie zieleńsza niż ta leśna. Roiło się tu od zwierząt i chyba zauważyłem świetliki
latające wokół, ale nie miałem czasu im bliżej się przyjrzeć, kiedy usłyszałem głosy w oddali. Moja ciekawość
pchnęła mnie w ich kierunku. Skradałem się bezszelestnie. Doskonale wiedziałem, że czekają mnie tam kłopoty.
Wyczułem zapach innych wilków, pomieszany z odorem stęchlizny i krwi. Kiedy podszedłem wystarczająco
blisko, zauważyłem dwójkę basiorów. Wnioskując po ich świeżych ranach, musieli być na jakiejś ostrej bójce.
Coś sprawiło, że poczułem się dyskomfortowo. Przebywanie przy nich obniżało samopoczucie, jakby
roztaczali jakąś złą aurę. Zauważyłem także dziwne medaliony na ich szyjach. Wtedy zdałem sobie sprawę, że
to amulety demonów. Nie miałem pojęcia skąd je mieli, ale też nie chciałem wiedzieć. Właśnie
postanowiłem się wycofać, ale mój pech sprawił, że ustanąłem na gałęzi, wydając przy tym strasznie głośny
trzask.
- Kto tam jest?! - Wykrzyknął jeden z nich. Jego głos był strasznie gruby i zdawało się, że nawet charczy kiedy
mówi. - Jeśli zaraz się nie ujawnisz, to sam ciebie odszukam i rozerwę na strzępy!
Zląkłem się. Powoli i ostrożnie wyszedłem zza krzaków.
- Kim jesteś?! - Wrzasnął tak mocno, że podkuliłem ogon.
- Jestem Rin... - Odpowiedziałem półgłosem.
- Głośniej!
- Jestem Rin! - Tym razem i ja wrzasnąłem.
- Czemu nas śledziłeś? - Zapytał się drugi, znacznie spokojniej.
- Ja...? No... Sam nie wiem. Zauważyłem wasze ślady, to poszedłem za nimi. Whew, zajęło mi to prawie cały
dzień.
Wtedy dwójka wybuchła śmiechem.
- Więc zmarnowałeś cały swój czas, by pójść za obcymi ci osobami PO NIC? - Ciągle śmiejąc się powiedział
jeden z nich. - Wiesz, w życiu nie miałem takiej sytuacji.
Oba wilki chwilę potem spoważniały.
- Jestem Zack, a ten tutaj to Storm. - Powiedział ten charczący.
Dopiero wtedy byłem w stanie przyjrzeć im się dokładniej. Zack był bardziej umięśniony, jego sierść kolorem
przypominała węgiel. Miał duży, skręcony ogon i srebrną grzywę, zaczynającą się przy karku, a kończącą się
sterczącą ku górze grzywką przy uszach. Jego oczy były koloru co grzywa i tak właściwie, to jedyna rzecz która
się u niego wyróżniała to wielki, czerwony pasek ciągnący się od nosa, aż do powieki lewego oka. Storm z
kolei, był kompletnym przeciwieństwem Zack'a. Był chudy i niski, posiadał cienki lisi ogon i grzywkę koloru
czerwonego opadającego mu na prawe oko. Futro było koloru ciemnej rdzy, przeobrażającej się w czerń przy
łapach i końcówce ogona. Było coś w jego oczach, czego w życiu nie widziałem. Jakbym patrzył w sam ogień.
Ilekroć wilk poruszał głową, jego oczy zdawały się zmieniać na inny kolor, od czerwieni, przez pomarańcz, do
żółci.
- Skąd pochodzisz?
- Urodziłem się w Rivendore, ale obecnie nie mam miejsca które mógłbym nazwać 'domem'.
Storm podszedł bliżej i zaczął mi się przyglądać. Można było zauważyć na jego twarzy zdziwienie. Przez chwilę
zastanawiałem się co tak go zaskoczyło, ale nim zdążyłem wymyślić sensowne wytłumaczenie, ten zdążył już
się odezwać.
- Jesteś wilkiem księżycowym, prawda?
- Tak, jest w tym coś złego?
- Nie, ale... - spojrzał w stronę Zack'a - Myślałem, że one dawno wyginęły. Jak to możliwe, że przeżyłeś?
- To... Temat którego nie chcę poruszać.
- Mimo wszystko, to bardzo interesujące. Hej, a jest może jeszcze ktoś, kto przeżył tą katastrofę poza tobą? - Dociekliwość wilka zaczęła mi dokuczać.
- Nie mam pojęcia.
- Ej, a to prawda, że mieliście zostać osobistymi strażnikami samej księżniczki?
- No, tak, ale...
- Zaraz, to może ty wiesz gdzie ona jest?!
Zdezorientowałem się. Jeśli teraz ich nie zatrzymam, to nie dadzą mi spokoju z tymi pytaniami.
- Posłuchajcie, muszę wracać na pole mojej watahy, bo... - Zastanawiałem się nad wymówką - Bo zaraz się ściemni a ja muszę... Dopilnować szczeniaków, pa!
Popędziłem w stronę polany. Czułem się głupio, ale nie byłbym w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania. Nie
po tym, jak przysięgnąłem sobie, że nie poruszę tego tematu. Do polanki udało mi się dotrzeć koło północy. Nie
zdziwiłem się, kiedy zastałem Ashurii wpatrzoną w gwiazdy. Wiedziałem, że będzie na mnie zła za to, że
zniknąłem. Usiadłem obok niej i wpatrzyłem się w pojedynczy punkt na niebie.