Historie

                                                              
    Ashurii       


Nazywam się Ashurii, mam 19 lat (ludzkich) i nigdy nie miałam łatwego czy chociaż normalnego życia. Nigdy tez nie planowałam zostać alfa watahy, ale cóż. Wszystko lepiej zrozumiecie, gdy opowiem wam od początku:



Dawno, dawno temu stoczyła się wieka bitwa pomiędzy watahą mojego dziadka, a zachłanną watahą, której nie wystarczały swoje ziemie i podbijała coraz to inne. była zbyt liczebna, więc i wataha dziadka przegrała. Po mimo młodego wieku mój ojciec miał już partnerkę, która spodziewała się szczeniaka. Musiał walczyć, więc ukrył ją w lesie. Nie długo potem urodziłam się, a jeszcze tydzień później jakiś obcy wilk zabiła moją matkę w czasie, gdy ta polowała. Usłyszałam warczenie. Byłam mała, ale wiedziałam, że nie mogę tam zostać. Biegłam ile sił w nogach, ale wkrótce zasłabłam. upadłam i zemdlałam.  Obudziłam się w niewielkiej jaskini. obok mnie siedziała jakaś wilczyca. Była stara i wyglądała na medyka lub szamana. Podała mi jakiś gorący napój, pachniał miętą. Bałam się , ale widziałam w jej oczach zatroskanie i niepokój. Ona nie mogła być zła. Wychowałam się u niej. Nauczyłam się jak walczyć, polować, kochać, leczyć rani i jak przetrwać samemu. Jednak gdy nadeszła pora popatrzyłam jej w oczy i powiedziałam "Muszę iść...". Miała w oczach łzy, ale nie próbowała mnie zatrzymać. Długo szłam przez świat spotykałam wiele wilków. Niektóre były wrogo nastawione i musiałam walczyć, inne nie zwracały na mnie najmniejszej uwagi, a jeszcze inne to przyjaciele którzy dołączali do mojej bezkresnej wędrówki. W końcu doszłam do tajemniczego miejsca. Było piękne, ale dziwne. Płynął tu strumień, przecinał pole. Po jednej stronie rozciągała się łąka, a po drugiej stał ciemny las. Wybrałam las. Szłam i szłam, aż doszłam do niewielkiej polanki. Był tam wielki głaz. Właściwie to były dwa głazy i jaskinia. Czułam jakbym znała to miejsce. weszłam na najwyższy. Tak, to bez wątpienia było podium alf - Wilczy Kamień. Znalazłam tam naszyjnik. Był krystalicznie złoty i przejrzysty. Włożyłam go, zamknęłam oczy i pozwoliłam by wiatr rozwiał mi grzywę. Nagle zawiał wiatr, przede mną pojawiły się wilki walczyły, ale mnie nie widziały. Byłam jakby duchem. Obok mnie zjawiła się wilczyca, biała. Zaraz podbiegł do niej wilk. Krzyknął: "Uciekaj! Pamiętaj, nosisz w sobie księżniczkę! Chroń ją!" Miał łzy w oczach, ona też. uciekła. W mojej głowie kryło się mnóstwo myśli "...księżniczkę, księżniczkę... uciekaj..." Zemdlałam. Gdy się obudziłam była noc, pełnia. Spojrzałam na siebie Byłam zupełnie inna, odmieniona. Miałam skrzydła, byłam bała biała i na ciele miałam znaki, a naszyjnik ciągle lśnił. Wiedziałam już, że to ja byłam księżniczką. Na moich barkach spoczywał los wielu wilków które potrzebują domu. Tak, wiedziałam, że muszę odbudować watahę dziadka. Ustać na czele i podjąć walkę ze złem. Stać się alfą WATAHY DUMNEJ KRWI.


Rin

Urodziłem się w jaskini na Szafirowych Wzgórzach, które znajdują się 'za siedmioma górami', jakby to opisała Ashurii, albowiem to bardzo odległe i nieznane miejsce. Swój żywioł zawdzięczam niezwykłemu zdarzeniu, ponieważ pierwszy raz przyszłem na świat dokładnie o północy, w wyjątkowo piękną pełnię księżyca. Niestety, właśnie z jego powodu również zostałem sierotą. Byłem inny. Mój nienaturalny wygląd był częstym powodem do wyśmiewania, szczególnie trzy ogony, którymi wszystkie mniejsze wilki bawiły się ilekroć spuszczałem z nich uwagę.

Kiedy stałem się wystarczająco samodzielny abym mógł przetrwać sam na świecie, alfy z watahy przegoniły mnie, co było, tak szczerze, wszystkim na rękę oprócz mnie. Rodziców nie obchodziło co się ze mną stanie. Nienawidzili mnie i ja nienawidziłem ich. Byłem więc wyjątkowo szczęśliwy, kiedy wreszcie uciekłem z tego piekła. Najpierw szwędałem się po okolicy, z czasem zapuszczając się w coraz to dalsze tereny, aż w końcu wyruszyłem przed siebie w siną dal, poznając coraz to nowe okolice. Radziłem sobie przez ten cały czas... Aż poznałem Richito. Poznaliśmy się całkiem przypadkowo - ja szukając nowych przygód, ona kogoś, kto by się nią zaopiekował. Nie jestem bezduszny, przygarnąłem ją. Było w niej coś, co przypominało mi mnie, kiedy byłem w jej wieku. Po jakimś czasie okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Ona też była wyszydzana z powodu swojego wyglądu, również została wydalona ze stada z powodu swojej 'inności'. Byłem także niezmiernie szczęśliwy, kiedy powiedziała mi o swoim żywiole. Też kontrolowała moc księżyca.

Mijały tygodnie, miesiące, nawet lata. Ja z Richito staliśmy się jak rodzina. Już dawno przestaliśmy mieć do siebie dystans, oboje staliśmy się dla siebie jak siostra i brat. Podczas dorastania miewaliśmy wiele szalonych przygód, włączając w to zrzucanie śmietników w pobliskich ludzkich wioskach. Wyglądało na to, że żyliśmy beztrosko, nie zważając na uwagi innych wilków, głównie ostrzegających nas przed niebezpieczeństwem czyhającym w miejscach, w które chcieliśmy się zapuścić. Tak było, dopóki nie spotkaliśmy watahy Niebieskiego Księżyca. Tak, TA legedarna wataha, TA niezwyciężona, TA dumna i potężna. Do stada mogli dołączyć tylko ci, co mają dar od samej pełni. Okazało się, że jesteśmy nie jedynymi ze swojego żywiołu. Okazuje się, że te wilki uformowały grupę, w której nikt nie czułby się samotny. Oczywiście, zostaliśmy do niej przyjęci z otwartymi rękoma, a raczej łapami, bo wilki nie mają rąk. Żyło nam się tam jak w raju. Mogę sobie jeszcze przypomnieć dokładny wygląd tego miejsca...

Wilk beta w stadzie potrafił przewidywać przyszłość. Miał na imię Kashai, był raczej słabo zbudowany, ale łeb miał nie od parady. Był głównym doradcą alfy, kimś, kto budził u wszystkich szacunek. Zawsze w pełnię księżyca miewał wizje. Rzadko kiedy bywały istotne, prócz jednej. Tamtej nocy wszyscy byli wyjątkowo zakłopotani, a najgorsze, że mało kto wiedział tak na prawdę o co chodzi. Alfa nie chciał nic mówić. Zaczął zbierać wilki i oznajmił, że będziemy musieli się wynosić z naszego terenu, lecz zanim wyjaśnił szczegóły, przerwał nieoczekiwanie. Kazał zebrać młodsze osobniki z watahy i zaprowadzić ich do Lazurytowej Jaskini, nie tak dalekiej od terenu aktualnej watahy Dumnej Krwi. W grupie zebranych znalazłem się również ja. Wtedy dowiedziałem się o co chodzi. To księżniczka. Dawno temu na świat przyszła wilczyca zrodzona ze światła i mroku, jedna z niewielu. Niestety, szpony bitwy wydarły ją jej rodzinie, porzucając samą w bezlitosnym świecie, narażonej na wielkie niebezpieczeństwo. Kashai wiedział gdzie ona jest. Głównym pomysłem było stworzenie 'grupy strażników', mogących strzec księżniczkę przed wszelkim złem. Postanowiono, że mędrcy z watahy nauczą nas jak korzystać ze swych mocy. Problemem jednak było to, że na nasze tereny zbliżał się Klan Krwawego Pazura...

Nauka mocy przychodziła mi z trudem, co było częstym powodem do śmiechu Richi, ponieważ zwykle, kiedy prawie udawało mi się opanować jakieś zaklęcie, te zwracało się przeciwko mnie, przy okazji robiąc mi na ciele kilka pięknych siniaków. Nie miałem czasu przebywać z siostrą, więc nawet nie zauważyłem jej nowej, niebieskiej kokardki przywiązanej do lewego ucha. Nie miałem pojęcia skąd ją wzięła, ale nawet mne to nie obchodziło. 

To był wyjątkowo słoneczny dzień, jedyny wolny od nauki. Spędziłem go na zabawie z Richi, tak dawno się nie bawiliśmy razem. Niestety, koło wieczora zdarzyło się coś, co zmieniło resztę przebiegu mojego życia. Klan Krwawego Pazura zjawił się na terenach wcześniej o cały tydzień. Nikt nie był na to gotowy, wzięli nas z zasadzki. Wszystkie starsze osobniki stanęły do walki, młodszym kazano uciekać w głąb lasu. Mógłbyś przyznać, że Klan Pazura nie miałby z nami szans, jednak oni zaskoczyli nas wiedzą jaką posiadali. Wiedzieli o tym, że przewidzieliśmy ich przybycie, więc wyruszyli prędzej. Do tego znali nasze słabości. Zaczęto podejrzewać, że mieliśmy w stadzie jakiegoś szpiega, jednak nie było czasu, aby dokładnie się nad tą sprawą zastanowić. Krwawy Pazur to bezwzględna grupa wilków, podbijająca coraz to nowsze tereny i okrutnie zabijając ich mieszkańców. Nigdy nie było im dość, zawsze skądś znali słaby punkt swoich przeciwników. Wszyscy członkowie watahy, którzy byli kiedyś moimi przyjaciółmi leżeli teraz nieżywi, zimni, na twardej zakrwawionej ziemi, która to zaraz miała zostać podbita przez najeźdźców. 

Uciekaliśmy z Richito najszybciej jak mogliśmy. Zatrzymaliśmy się dopiero przy starym dębie, by trochę odspanąć. Ja miałem wyrzuty sumienia, że nie pomogłem swojej watasze, z kolei Richi ledwie stała na nogach. Dygotała ze strachu, pytała się 'co z nami będzie?'. Nigdy nie widziałem jej bardziej przerażonej. Przytuliłem ją i położyliśmy się pod konarami drzewa. Siedzieliśmy tak długo, aż wycia i harczenia wilków nie ustały. Po jakimś czasie wyszedłem sprawdzić, czy Klan Pazura już poszedł. To był mój największy błąd. Niedługo potem usłyszałem wrzask siostry. Bez naysłu pobiegłem w stronę, gdzie powinna się znajdować. Nie zwracałem uwagi na wszystkie sińce i zadrapania, jakie odniosłem. Ból nie miał znaczenia. Po prostu zdałem się na łaskę własnej woli i biegłem co tchu. Niestety nie zdążyłem. Nie było jej tam. Co gorsza, śladów też nie było. Nie mogłem wywęszyć jej zapachu, nie mogłem dosłyszeć jej głosu... Nic. Znalazłem tylko małą niebieską wstążkę w miejscu, gdzie przed chwilą leżała skulona, z oczami wpatrzonymi we mnie... Wtedy straciłem kontrolę nad swoim ciałem. Poczułem nieznośny ból w karku, łapy zaczęły się chwiać pod moim ciężarem i dostałem mocnego bólu głowy, jakby ktoś rzucił mi w łeb kamieniem. Zemdlałem.

Nie byłem w stanie otrząsnąć się po tamtym dniu. Nie poszedłem nawet na miejsce mojego dawnego domu. Za bardzo bałem się widoku, jaki bym tam napotkał. Złamałem się. Nie byłem już beztroski, ani wesoły jak kiedyś. Z kamieni rozrzuconych po okolicy uformowałem stosik, ku pamięci wszystkich tych poległych. To jedyne, co mogłem zrobić. Zawiązałem wstążkę na swojej łapie. Przysiągłem, że odniosę ją spowrotem do mojej siostry. Przybrałem maskę samotnika, twardziela. Nie obchodziło mnie już nic, poza odnalezieniem mojej jedynej Richi i poniesieniu zemsty na Klanie Krwawego Pazura. 

                      Jestem ostatnim wilkiem księżyca,
                                             a także jedynym, który przeżył.

Peoms



Nie miałam złego dzieciństwa, rodzice mnie kochali. Gdy podrosłam postanowili, że stanę się samodzielna, miałam po prostu sama mieszkać. Uparłam się jednak by znaleźć własną watahę. Nie wiedziałam czemu, ale po prostu czułam, że powinnam odejść jakby coś na mnie czekało.Rodzice zdawali sobie sprawę ze wszystkich niebezpieczeństw jakie czychają na zewnątrz więc się nie zgodzili. Obmyślałam plan jak obejść wielu strażników. Na ogół zawsze byłam wesołą waderą i nie lubiłam śmierci, ale teraz nie miałam wyboru - musiałam stanąć do walki. Inni by zrezygnowali: stanąć do walki, w której nie mam szans, by wyjść na zewnątrz, gdzie też nie mam szans. Po prostu czułam, że to nie moje miejsce. Ćwiczyłam tylko przez miesiąc, ale niecierpliwiąc się przygotowałam się na tą noc. Stanęłam naprzeciwko jednego ze strażników, nic niespodziewająca się ofiara patrzyła na mnie z pogardą. Podeszła powoli i niepewnie. Patrzyłam się na niego niby bez złych zamiarów. Nagle chwyciłam szczęką go za gardło i ściskałam ile sił miałam.Strażnik się wykrwawiał i niby niezruszony zaatakował mnie łapą. Napadła mnie furia i skoczyłam na niego powalając go od razu. Zaczęłam go rozszarpywać i rozpruwać na części, a krzyk cichł z każdą chwilą. Poczułam jak jego ciało zaczyna tracić ciepło. Uciekłam i schowałam się za drzewo. Przyszło kilka wilków a w nich zauważyłam moją matkę. Nie czułam się jak potwór, ale gdy zauważyłam niepokój na jej pysku miałam poczucie winy.

-Zrobił to ktoś z wewnątrz - powiedział któryś z wilków pokazując kępkę mojej sierści - ale nikt z nas nie stosuje aż tak brutalnych metod w walkach.
- Peoms - jęknęła moja matka.
- Kto? - zapytał się ten sam wilk.
- Moja córka, to ona... - powiedziała a w jej słowach czułam nutkę zawodu i bólu.
Odeszłam. Wędrowałam nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństw świata. Znalazłam malutką jaskinie koło wielkiej skały. Upolowałam nawet zająca. Zmęczona dniem położyłam głowę na łapach i zasnęłam. Obudziło mnie warczenie jakiegoś wilka. Był to Czarny wilk z niebieskimi znaczeniami. Nic nie powiedział tylko mnie przegonił. Nie wiedziałam gdzie mam się teraz podziać, więc zawyłam żałośnie odchodząc. Pomyślałam jedno "walka" i odwróciłam się z nienawiścią w oczach. Bez uprzedzenia zaatakowałampchając wilka w ścianę jaskini, a ten położył się bezwładnie. Wiedziałam już - kocham zabijać.
- Pomóż - wydusił z siebie, a wtedy zauważyłam że mocno krwawi.



***


Przez rok mieszkaliśmy razem, zaopiekowałam się nim, lecz musiałam odejść. Miałam sen, a w nim nieszczęśliwe życie z nim. Wiedziałam, że przyjaźnią się nie zakończy ta znajomość i odeszłam. Ze spuszczonym wzrokiem szłam niewiadomą drogą, zdawałam się na instynkt. Nagle poczułam ból, zderzyłam się z kimś. Był to wilk o kolorze futra  wyblakłej czerni z czarnymi i czerwonymi znaczeniami. Od razu zaczął mnie atakować, a ja zrobiłam mój typowy cios - chwyt szczęką za gardło. Przeciwnik mnie odepchnął i poczułam przeszywający ból w boku. Nie zwracając na to uwagi naskoczyłam na niego i zaczęłam drapać i gryźć, lecz on zrzucił mnie z grzbietu.
- Podobno nie wolno atakować wader. - zawarczałam.
- Jeśli nie chcesz nie podejmuj się ze mną walki. -syknął.
- Może wyglądam niepozornie, ale umiem walczyć!
Walnęłam go w bok po czym wyprostowałam się dumnie, lecz on wyciągnął broń a ja zemdlałam.



***
Usłyszałam szepty. Powoli otworzyłam oczy i zobaczyłam tego wilka, a także skrzydlatą wilczycę i szarego basiora. Wstałam oszołomiona.
- Kim jesteście? - odezwałam się.
- Jestem Ashurii. Alfa Watahy Dumnej Krwi, a to są nasze tereny. Dlaczego tu wtargnęłaś. Czy jesteś świadoma tego, że mogliśmy cię zabić?
- Przepraszam, nie wiedziałam. Nie mam domu. Włóczę się po świecie i szukam domu.
- Rin, podejdź tu na chwilę...
Wadera i Rin oddalili się. Po chwili wrócili. Ashurii spokojnie podeszła do mnie.
- Jesteś jeszcze młoda i samotna. możesz do nas dołączyć, jeśli zechcesz. jednak pamiętaj. Nigdy nie oddalaj się od naszej polany bez naszej wiedzy.
- Rozumiem....
- To jest Rin i Zero BlackFire. Są członkami naszej watahy...
- Ale co się tak właściwie stało?

Ostry


Tak. To ja. Ostry. Postrach lasu. Matki straszą mną swe dzieci jeśli są nieposłuszne. Że przyjdę i wywlokę je z nory. Zdajecie sobie sprawę jak to jest kiedy idziesz lasem, a wszystkie wilki od razu na twój widok uciekają? Ja tak mam. Mylą mnie już nawet z jakimśtam alfa. Niepojęte. Za to mam wszystko czego potrzebuje. Wystarczy, że spojrzę na nich katem oka a uciekają od padliny bez walki. Czym sobie zawdzięczam te sławę? Mój przyjaciel z dzieciństwa, Zero Blackfire, wędruje po świecie i opowiada różne legendy na temat wilka, który jest bezwzględny, nieczuły, zły i tak dalej te wszystkie złe cechy. Pomińmy to, że na moja prośbę. Ja też podróżuje. Ostatnio przechodziłem pewnym nieznanym mi dotąd lasem, gdy nagle zobaczyłem jakiegoś czarnego wilka biegnącego w moją stronę, okazało się, że był to Zero.
- Ostry!! - wrzeszczał do mnie rozradowany.
- Dla ciebie Krwawy Kieł, młodzieńcze. - odparlem uśmiechając się. Krwawy Kieł to było imię tej Krwiożerczej postaci, która razem w legendach stworzyliśmy. Przez to wszystko tylko Zero znał moje prawdziwe imię. Był moim jedynym przyjacielem
- Ależ daj spokój znamy się od dzieciństwa! - uśmiechnął się
- I co z tego. - odparłem ze śmiechem. Rzuciliśmy się sobie w ramiona.
- Kope lat! - uśmiechnął się.
- Tak. - potwierdziłem - Jak tam ci się wiedzie?
- A ok, tylko ostatnio napotkałem taką grupkę wilków, ale to drobiazg... Wiesz postraszyłem ich trochę tobą.
- Eheh. Daj spokój i tak wszyscy się mnie już boją na dzielnicy... -uspokoiliśmy się.- A co? Kolejna legenda doszła do kolekcji? 
- No tak. 
- W sumie to się zaczyna robić zabawne. Najlepsze jest to że to z tym Panem Zła to wszystko ściema! To że zabiłem parę wysoko ustawionych wilków, to jeszcze nic nie znaczy. Wiesz, że raz nawet ktoś mnie pomylił z jakim alfa klanu jakiegoś tam Pazura? - spytałem z chichotem.
- O! Jakaś nowość.
- Tia. Chodź to nie było miłe. Musiałem ich trochę okaleczyć, żeby przestali mnie wyzywać. Ale wiesz co - orzekłem zlizując krew dopiero co skonsumowanego jelenia ze swych łap - do jakiejś watahy bym dołączył. -stwierdziłem. Nudno mi było tak samemu.
- Aha bo wiesz taka wilczyca co ją spotkałem to ponoć watahę zakłada.
- O! A ładna?
- A może być, tylko trochę za bardzo błyszcząca i lśniąca.
- Aha. Dobra. Jutro się im przedstawię, a teraz poszukajmy jakiejś jaskini.
- Okej. - zgodziłem się.



Zero BlackFire

Otóż było to tak:
W swojej byłej już watasze byłem głównym zabójcą. Dobrze wykonywałem swoją robotę, byłem najlepszy z całej grupy, wszyscy mnie szanowali. Aż do czasu, gdy młody Alfa został zamordowany. Podejrzenia od razu spadły na mnie, a tak naprawdę zrobił to Beta, by zapewnić sobie lepszą pozycję. Próbowałem się tłumaczyć, ale to nic nie dawało. Alfa skazał mnie na śmierć. Na plecach miałem pas zapięty klamrą pod brzuchem, a tam miecz wsunięty pod pas. Zacząłem uciekać, a cała grupa samców ze stada goniła mnie. Dawni przyjaciele byli teraz przeciwko mnie. Postanowiłem, że skoro nawet oni mi nie wierzą, to nie będę się nad nimi litował. Momentalnie zatrzymałem się, chwyciłem jakiegoś wilka i wyrzuciłem go na kilka metrów w górę. Zwierz, odbijając się od wielkiego drzewa, spadł z hukiem na ziemię. 
-_Słuchaj zdrajco!_-_wrzasnął obrońca pary Alfa. Przeciwnicy otoczyli mnie okręgiem_-_Nie masz z nami szans! Poddaj się!!
-_O..._-_odrzekłem lekceważącym głosem_-_Spójrz, któryś z wilków zbytnio się wymądrza.
-_UGH!! ZABIĆ GO!!!_-_wrzasnął i w tym momencie inne wilki rzuciły się na mnie. Biegli w moją stronę dwaj wojownicy. Chwyciłem rękojeść mojego miecza, wyjąłem go z pasa i przeciągnąłem nim błyskawicznie, tworząc długą krechę. Pył unosił się w powietrzu. Ostrze wbiłem w grunt, skoczyłem, odbiłem się od nasady rękojeści i wzleciałem na parę metrów. Przeciwnicy skoczyli za mną. Przypiąłem swój miecz do pasa za pomocą łańcucha, dzięki któremu kręciłem bronią o 360 stopni, przecinając po kolei ciała atakujących mnie. Ostrze kręciło się w koło z niesamowitą prędkością. Chwyciłem broń w pysk i przeciąłem jednemu z napastników brzuch, drugiego uderzyłem z całej siły pięścią w twarz. Zacząłem kręcić się i spadać, przecinając to kolejne ciała skaczących na mnie wilków. Odbiłem się od drzewa i znów kręciłem się wokół własnej osi. Wtedy skoczył na mnie dowódca wojowników z zielonym mieczem w pysku. Spadając zaczęliśmy walczyć w chmurze pyłu. Zablokował mnie, wytrącił broń z pyska i wyrzucił w bok. Uśmiechnął się zadowolony. Rzuciłem się na niego od tyłu, odwrócił wzrok. Moje kły zaczęły świecić na czerwono i ciskać piorunami, obudziły się we mnie moje moce. Jednym ugryzieniem zabiłem go. Wyszedłem do przeciwników z jego głową w pysku. Wśród garstki mych dawnym przyjaciół rozległ się głos przerażenia i skowyt. Trzej zabójcy zaczęli biec w moją stronę. Biały skoczył, odbiłem go głową o głowę, a on wylądował za mną, turlając sięWstał. Drugi wraz z pierwszym rzucili się na mnie, schyliłem głowę, a onizderzyli się. Trzeciego chwyciłem zębami za pysk i wyrzuciłem w górę razem z tamtymi dwoma. 
-_ATAKOWAĆ!! ATAKOWAĆ!!!_-_Wrzeszczał obrońca Alf. Wtedy 10 wilków skoczyło na mnie i przygwoździło do ziemi. Ja wziąłem miecz, swoją mocą odepchnąłem ich na 4 metry. Błyskawicznie przejechałem ostrzem po podłożu wytwarzając pole siłowe, które odepchnęło ich na kolejne 6 m, a pył znów ograniczał im widoczność.
-_Szefie, Stoneclaw_-_powiedział doradca Alfy_-_Wycofajmy się, za dużo już naszych poległo, jest zbyt silny.
-_Nie!!_-_krzyknął na niego obrońca_-_Walczymy do końca! Musimy go zabić, to nasz obowiązek!!_- I wszedł we mgłę. Stanął przede mną:
-_Hehe, bawi mnie twoja głupota.
Ja przeciągnąłem się i powiedziałem wyśmiewająco:
-_Och przepraszam, wielki wojowniku, nie dam ci rady! Zaatakuj mnie! Kundlu.
-_Nie będziesz mnie obrażał!!_-_Jego łapa zaświeciła się na niebiesko, po chwili całe jego ciało otaczała błękitną aura. Moje oczy zapłonęły czerwonym światłem, a ciało otoczyła krwistoczerwona smuga światła. Rzuciliśmy się na siebie. Nagle machnąłem łapą roztrzaskując mu czaszkę, po lesie rozeszło się pole siłowe, które zabiło wszystkich moich przeciwników.
* * *
Wędrowalem już tak parę dni. Była gwieździsta noc._Nagle usłyszałem jakiś szelest. Wyjrzałem zza krzaków. Na polance siedziała jakaś wilczyca i wilk. Wadera była olśniewająco biała, a basior szary z niebieskimi akcentami na futrze... Takie świecące kolory mnie wkurzają. Zacząłem się wycofywać. I wtedy nadepnąłem na gałąź.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz